wtorek, 17 lipca 2012

Przez kuchnię i od frontu


„Każda wielka kuchnia wywodzi się z konieczności przetrwania” usłyszałam kilka godzin temu w programie A. Bourdain’a.Dla tych, którzy kiedykolwiek widzieli jego autorski program, jasne jest, że ten człowiek który  z „niejednego pieca chleb jadał”, a na pewno z niejednego kufla pijał ma po prostu święta rację. Nie mam zamiaru pisać tu recenzenckich pamfletów na temat wyższości  Haute Cuisine nad Cuisine Bourgeoise, czy przewagi foie gras nad hot dogiem z ulicznego stoiska. Mam mianowicie zamiar napisać słów -dosłownie kilka o książce. Tak. Dokładnie o książce. Starej, znalezionej przez przypadek, wymiętoszonej, która przeżyła już niejedną wojnę domową, a na pewno była świadkiem setek awantur (wiem, bo co najmniej połowę osobiście zainicjowałam).
Mira Michałowska – „kobieta orkiestra”, która spędziła wiele lat u boku męża na placówkach dyplomatycznych w sposób apetyczny (zostając przy frazeologii kulinarnej) zaostrzyła mój głód na dobrą lekturę i „smaczne” życie, bo cytując autorkę: „Podobno nie żyje się samym chlebem, ale bez chleba też żyć się nie da. Jemy, żeby żyć, czy żyjemy, żeby jeść? Takich komunałów mogłabym namnożyć mnóstwo. Wystarczyłoby sięgnąć na półkę z grubymi księgami przysłów czy cytat. Gdybym miała na to ochotę. Ale jej nie miałam. Ochotę miałam wyłącznie na powrót do wspólnych posiłków w towarzystwie czasami przyjaciół, czasami przygodnych znajomych, często dzieci, rzadziej psów, które to posiłki prowadziły do czegoś lub służyły czemuś poza trawieniem. I do przyjrzenia się bliżej różnym substancjom, które bardziej lub mniej bezmyślnie, z większym lub mniejszym apetytem ładujemy do naszych organizmów. I do zbadania wielu legend i przesądów z tymi substancjami związanych. I wiem, że bynajmniej nie wyczerpałam tematu. I mam nadzieję, że nie wyczerpię moich czytelników. No i że nikomu nie zepsuję apetytu. Na nic”
Wiecej pisać nie muszę. Lektura broni się sama!  A zatem:

 Bon Appétit!




1 komentarz: