„Każda wielka kuchnia wywodzi się z konieczności przetrwania”
usłyszałam kilka godzin temu w programie A. Bourdain’a.Dla
tych, którzy kiedykolwiek widzieli jego autorski program, jasne jest, że ten człowiek
który z „niejednego pieca chleb jadał”, a na pewno z niejednego kufla pijał ma po prostu święta
rację. Nie mam zamiaru pisać tu recenzenckich pamfletów na temat wyższości Haute
Cuisine nad Cuisine Bourgeoise, czy przewagi foie gras nad hot dogiem z
ulicznego stoiska. Mam mianowicie zamiar napisać słów -dosłownie kilka o
książce. Tak. Dokładnie o książce. Starej, znalezionej przez przypadek, wymiętoszonej,
która przeżyła już niejedną wojnę domową, a na pewno była świadkiem setek
awantur (wiem, bo co najmniej połowę osobiście zainicjowałam).
Mira Michałowska – „kobieta orkiestra”, która spędziła wiele
lat u boku męża na placówkach dyplomatycznych w sposób apetyczny (zostając przy
frazeologii kulinarnej) zaostrzyła mój głód na dobrą lekturę i „smaczne” życie,
bo cytując autorkę: „Podobno nie żyje się samym chlebem, ale bez chleba też żyć
się nie da. Jemy, żeby żyć, czy żyjemy, żeby jeść? Takich komunałów mogłabym
namnożyć mnóstwo. Wystarczyłoby sięgnąć na półkę z grubymi księgami przysłów
czy cytat. Gdybym miała na to ochotę. Ale jej nie miałam. Ochotę miałam
wyłącznie na powrót do wspólnych posiłków w towarzystwie czasami przyjaciół,
czasami przygodnych znajomych, często dzieci, rzadziej psów, które to posiłki
prowadziły do czegoś lub służyły czemuś poza trawieniem. I do przyjrzenia się
bliżej różnym substancjom, które bardziej lub mniej bezmyślnie, z większym lub
mniejszym apetytem ładujemy do naszych organizmów. I do zbadania wielu legend i
przesądów z tymi substancjami związanych. I wiem, że bynajmniej nie wyczerpałam
tematu. I mam nadzieję, że nie wyczerpię moich czytelników. No i że nikomu nie
zepsuję apetytu. Na nic”
Wiecej pisać nie muszę. Lektura broni się sama! A zatem:
Bon Appétit!